• Palazzo del Freddo

Miłość o smaku lodów pistacjowych – Palazzo del Freddo

Ona, kobieta pełna fantazji, wymyśliła lód na patyku, który nazwala ”ninetto”, tak czule zwracała się do swojego męża. On odwdzięczył się i dedykował jej lody pistacjowe (cassata Giuseppina). Razem stworzyli imperium lodowe i pierwszą fabrykę lodów we Włoszech – il Palazzo del Freddo.

 

Palazzo del Freddo – najstarsza włoska wytwórnia lodów

 

A wszystko zaczęło się od przedsiębiorczego Giacomo Fassi rodem z Saluzzo w prowincji Cuneo, który postanowił spróbować szczęścia w nowej stolicy, ale wcześniej przybył na Sycylię. Tam poznał kobietę swojego życia, rezolutną Giuseppinę z Palermo. Poślubił ją i z niewielkim kapitałem przybyli do stolicy w 1876 roku. Rzym przypominał wtedy jeden wielki plac budowy, rozkwitały zwłaszcza nowe, modne dzielnice takie jak: Eskwilin, Wiminał i Kwirynał. Warto tylko dodać, że w 1870 roku ludność Wiecznego Miasta liczyła 200 tys. mieszkańców, na początku XX wieku już ponad 600 tys. Intuicja podpowiedziała Giacomo otworzyć lokal właśnie w jednej z nich, w pobliżu Kwirynału – siedziby władz królewskich.

To właśnie przy Via IV Novembre, ruchliwej arterii, którą codziennie pomykały karoce, w 1880 roku spełnił swoje marzenia ( pod numerem 155, na rogu Via IV Novembre i Via Tre Cannelle, dziś znajduje się tam sklep skórzany, po drugiej stronie ulicy jest wejście na Forum Trajana). Sycylijski płomień i piemoncka solidność. To musiało się udać! I rzeczywiście interes kwitł. Sprzedawano w nim pokruszony lód (słynny rzymski napój grattachecca) z dodatkiem świeżych owoców oraz piwo Peroni, przeżywające wówczas złoty okres produkcji. Czy coś mogło lepiej gasić pragnienie w upalne, rzymskie dni?  Sukces był ogromny. Lokal szybko zyskał renomę, przychodzili tu urzędnicy Kwirynału i pracownicy dworu królewskiego, a ponieważ mały Giovanni, drugi syn pary (urodził się w 1880 roku) od dziecka pomagał rodzicom w sklepiku, zaskarbił sobie sympatię kucharzy królewskich i już w 1900 roku rozpoczął staż jako cukiernik i lodziarz na dworze króla Wiktora Emanuela III.

 

 

 

Wszelkiego rodzaju sorbety, a potem lody były zarezerwowane tylko dla podniebień królewskich i arystokracji. Lód kosztował fortunę. Magazynowano śnieg w górach (najlepszy pochodził z okolic Monteflavio, u stóp Monte Pelecchia, powyżej 1300 m. n.p.m.). Przechowywano go w specjalnych pieczarach wyścielonych słomą. A stamtąd w specjalnych dzbankach glinianych transportowano do Rzymu, rocznie około 250 ton. Okoliczni mieszkańcy modlili się do Matki Boskiej Śnieżnej o jak najlepsze opady śniegu, bo dawał im utrzymanie.

 

Giovanni szybko zdobył sławę wyrafinowanego rzemieślnika i cieszył się już wówczas tak ogromnym uznaniem na dworze królewskim, że z powodzeniem mógł utrzymać cala rodzinę przez kilka pokoleń.  W 1902 roku zmarł nagle ojciec, Giacomo, mając zaledwie 52 lata. Matka przejęła stery w firmie. Rok później jednak wyszedł dekret królewski, nakazujący całemu personelowi kuchennemu zgolenie wąsów i brody ze względów higienicznych. A Giovanni kochał swoje wąsy i nie chciał się ich pozbyć! Zrezygnował więc z intratnej posady królewskiej i razem z matką i starszym bratem otworzył lokal przy Piazza Navona – ”Nino all’agonale”. I znów mieli nosa do interesów, albowiem do kawiarni i lodziarni ściągali senatorowie z pobliskiego Palazzo Madama. Ale Giovanniego nosiło. Zostawił dobrze prosperujący lokal bratu, a sam wyruszył w poszukiwaniu nowych smaków i technologii.

 

Piazza Navona

 

I powrócił, w 1910 roku z nowym lokalem – ”Grande Gelateria Elettrica Siciliana” przy Via Piave 9/11/13 w poblizu Piazza Fiume, do dziś bardzo eleganckiej dzielnicy Rzymu, w pobliżu Via XX Settembre. W wielkim stylu, bo z chłodziarkami elektrycznymi, prototypami lodówek. Tego nie mial jeszcze nikt. Elektryczność pojawiła się w Rzymie około 1907 roku i rodzina Fassi miała ją jako jedna z pierwszych. Maszyny pochodziły z Niemiec, kosztowały fortunę. Zapłaciła za nie firma Peroni, producent piwa, dając kredyt zaufania Giovanniemu, który zresztą wcześniej spłacił im długi pozostawione przez ojca.

 

Mózgiem lokalu były dwie kobiety, dwie Giuseppiny: matka i żona Giovanniego. Żona wymyśliła słynne ”Ninetto” – lód na patyku (Ninetto to zdrobnienie od Giovanniego). Giovanni z kolei dedykował jej lody o smaku pistacjowym (słynna ‘cassata Giuseppina’). To wielki hołd złożony sycylijskiej żonie, bo lody pistacjowe to do dziś ulubione lody Włochów. A Bronte na Sycylii jest światową stolicą pistacji.

 

Giovanni doceniał kobiety, ich intuicję, pracowitość. W ofercie lokalu znalazły się również ‘‘le Caterinette” – dedykowane emancypantkom  z Turynu, przedsiębiorczym krawcowym, nazywanym tak na cześć ich patronki, świętej Katarzyny. Giovanni jako pierwszy wprowadził rożki, na wynos, a wewnątrz lokalu lody serwowano w szklanych pucharkach Słowem lody zeszły z wyżyn, stały się bardziej dostępne, choć nadal był to towar ekskluzywny.

 

Giovanni Fassi znalazł swoją bezpieczną przystań przy Via Piave. W 1913 roku zmarła matka, rok później wybuchła wojna. Rodzina Fassi organizowała wiele imprez dobroczynnych na rzecz rodzin żołnierzy przebywających na froncie. Po wojnie lokal stał się modny: odwiedzali go wpływowi poeci: Gabriele d’Annunzio, Trilussa. Ale Giovanni i Giuseppina nie spoczęli na laurach.

 

 

Okazja nadarzyła się w 1924 roku. Za 700 tys. lirów (ogromną sumę jak na tamte czasy) kupili kompleks przy Via Principe Eugenio, 65-67. 700 metrów kwadratowych dawnej stajni wojskowej, w której stacjonowały karoce i konie. Zatrudnili znakomitego architekta Gustava Vanniniego, który wybudował pałac zgodnie z trendami liberty. Wnętrza wypełniły marmury z Pietrasanta. Ogółem remont pochłonął ponad 2 mln lirów. Sprowadzono nowe maszyny do produkcji lodów, kontuary, lodówki. A w 1927 rok Fassi wynalazł telegelato Giuseppina – pierwsze lody na wynos. W końcu w 15 rocznicę śmierci swojej mamy, 11 maja 1928 roku wraz z żoną zainaugurował swoje imperium – Palazzo del Freddo. Lokal przy Via Piave przekazał młodszej siostrze – Annunziacie. Zaglądał tam nawet kardynał Eugenio Pacelli, przyszły papież Pius XII.

 

 

Palazzo del Freddo
Palazzo del Freddo

 

Nazwą marketingowo trafił w dziesiątkę, Pałac Zimna, każdy marzył o chłodzie w rzymskie, upalne dni. Na fasadzie budynku widnieje 1880 rok – rok urodzin Giovanniego.

 

Telegelato Giuseppina stało się sztandarowym produktem firmy. Tele – czyli lontano, daleko od lodu, słowem pierwsze lody konfecjonowane, które mogły przeżyć bez lodówki. Sprzedawano je w całych Włoszech, a ówczesny minister sil powietrznych – Italo Balbo sprowadzał je do Libii.

 

Po lody wpadał często kierowca Mussoliniego, albowiem dzieci Mussoliniego szalały za nimi. W 1938 roku Hitler odwiedził Rzym. Jeszcze raz Giovanni powrócił na królewski dwór. Po latach zwierzał się synowi: Wyszedłem stamtąd  jako niewolnik, powróciłem jako pan. Hitlera podjął trójkolorowym tortem lodowym, ozdobionym truskawkami, śmietaną i swastyką ułożoną z ziaren kawy.

 

 

Telegelato Giuseppina – Palazzo del Freddo

 

 

Ale dobre czasy skończyły się wraz z wybuchem wojny. Brat Salvatore poszedł na front. Zaczęło się zaciskanie pasa, brakowało żywności, nikt nie myślał o lodach, można było je robić tylko z owoców. W 1942 roku ostatecznie zamknięto lodziarnię. Rok później, w lipcu 1943 roku naziści zbombardowali dzielnice San Lorenzo i Tibutrino. Palazzo del Freddo zamienił się w skład żywności dla ludzi pozbawionych dachów nad głową. W dniu wyzwolenia Rzymu wygłodniały tłum rzucił się na jedzenie. 4 czerwca 1944 roku do Rzymu wkroczyły wojska amerykańskie. Na rogu Via Principe Eugenio płonął wóz pozostawiony przez uciekających Niemców. Giovanni z 12-letnim synkiem Leonidą poszli obejrzeć go. Tę ciekawość Giovanni mógł przypłacić życiem. Odprysk z wybuchu auta trafił prosto w niego, na szczęście odbił się od medalika zawieszonego na szyi. Syn traktował ten medalik niczym relikwię. W 1944 roku Fassi wynajął lokal amerykańskiemu Czerwonemu Krzyżowi. Amerykanie podłączyli elektrykę do pobliskich drutów tramwajowych i zaczęli produkować lody śmietankowe i czekoladowe. Byli tu dwa lata, do 1946 roku. Potem Giovanni powrócił, maszyny do produkcji przemysłowej sprzedał Alfredowi Wisnerowi, kierownikowi administracyjnemu amerykańskiego Czerwonego Krzyża, który rok później otworzył  pracownię w dzielnicy Pigneto i gorąco namawiał Giovanniego do przystąpienia do produkcji lodów przemysłowych. Ten odmówił, ale posłał tam swojego przyjaciela i byłego pracownika – Italo Barbianiego. Razem stworzyli lody Algida – markę znaną dziś na całym świecie.

 

Lodowe smaki w Palazzo Freddo

 

Po wojnie, w 1961 roku firmę przejął syn Giovanniego Leonida. Zarządzał nią do 1991 roku. Giovanni Fassi zmarł w 1977 roku, w wieku 97 lat, jego żona przeżyła go o 5 lat. Fabrizio Fassi w latach 70-tych wylansował jeszcze jeden sławny produkt, tak bardzo kojarzący się z rzymską tradycją – sanpietrini. Kostkę brukową, która pokrywa Rzym znają wszyscy. Sanpietrini to pracownicy fabryki opiekującej się Bazyliką św. Piotra. Należał do nich ojciec Arturo Mari – słynnego fotografa Jana Pawła II.

 

Sanpietrini są znakomite. Klasyczne, pokryte czekoladą lub kolorowe. Wewnątrz lody o różnych smakach. Warte grzechu! (0.80 centów za sztukę).

 

 

Ostatni zarządzający firmą,  Andrea w 2014 roku sprzedał lokal Koreańczykom (na drzwiach wejściowych widnieje napis Roma Seoul), to oni mają licencję na otwieranie nowych lodziarni w Korei, Stanach Zjednoczonych i Szanghaju. Globalizacja dotarła i tutaj. Rzymianie narzekają, że zamiast inwestować w jakość lodów, Fassi sprzedali je obcym. To wciąż są lody dobrej jakości, o czym świadczą również tłumy miejscowych, z dobrą ceną, co jest doceniane wśród galopującej mody na lodziarnie bio, gdzie cena zwala z nóg (czasem ponad 3,5 euro za małą porcję), a jakość pozostawia wiele do życzenia).

 

 

Palazzo del Freddo – obecnie wlasnosc Koreanczykow

 

Po dawnych czasach pozostał wystrój, przepiękne grafiki i plakaty na ścianach. W rogu stoją dawne urządzenia, m.in. do ubijania śmietany. Fabrykę zresztą można zwiedzać grupowo (min. 10 osób).

 

 

A siostra Annunziata z powodzeniem prowadziła kawiarnię przy Piazza Fiume. To był elegancki lokal, doskonale znany szachistom, którzy wpadali tu na małą partyjkę. Działał do 1989 roku, kiedy to książę Torlonia wyeksmitował ich stąd. Prawnuczka Annunziaty żyje w Australii. Potomkowie w Rzymie otworzyli wkrótce Cafè Fassi przy Via Nomentana, 25 ale już nie utrzymała dawnej klasy. Niewiele osób tu zagląda, a ci, którzy przyjdą, nie wracają, bo uskarżają się na opryskliwy personel.

 

Jeśli znajdziecie się w pobliżu Bazyliki Santa Maria Maggiore, odwiedźcie Palazzo del Freddo. To piękna karta najnowszej historii Rzymu. Pokolenia rzymian wychowały się na lodach Fassi.

 

Palazzo del Freddo

Via Principe Eugenio, 65

 

otwarty przez cały rok

od marca do października

poniedziałek – nieczynny

wtorek – czwartek 12.00 – 00.00

piątek – sobota 12.00 – 00.30

niedziela 10.00 – 00.00

 

 

  • Widok na Kwadratowe Koloseum od strony Bazyliki SS Piotra i Pawla

Kwadratowe Koloseum, projekt E-42 i kod Mussoliniego

posted in: EUR, Osobliwości rzymskie | 2

Mussolini czuł się spadkobiercą rzymskich cesarzy. Marzył o budowie nowego Rzymu, który połączyłby wielkie sukcesy faszystów ze wspaniałym dziedzictwem Wiecznego Miasta. Expo zaplanowane na 1942 rok było wielką szansą na zrealizowanie tego snu, a sercem ‘nowego miasta’ uczyniono Kwadratowe Koloseum, czyli il Palazzo della Civiltà Italiana (Pałac Cywilizacji Włoskiej). 

 

 

Okazja nadarzyła się w 1935 roku, kiedy ówczesny burmistrz Rzymu Giuseppe Bottai zaproponował Mussoliniemu zgłoszenie kandydatury stolicy na gospodarza wystawy światowej, odpowiednika dzisiejszego expo. Propozycję zaakceptowano rok później, a wystawę wyznaczono na 1941 rok, ale ‘il Duce’ poprosił o przesunięcie jej na 1942 rok, chcąc w ten sposób świętować 20-lecie marszu faszystów na Rzym. W taki oto sposób narodził się projekt E-42, do którego Mussolini zapalił się jak nigdy, bo oto jego wielki sen spełniał się i już 26 kwietnia 1937 roku sam posadził pierwsze drzewko piniowe na terenach przyszłego expo.

 

Poszukiwano terenów od Term Karakalli w stronę morza. Wybór padł na strefę Tre Fontane – Trzy Fontanny. Pracami koordynował wielki architekt tej epoki Marcello Piacentini (jego autorstwa jest m.in. Via della Conciliazione prowadząca na Plac św. Piotra). Dzielnicę EUR – czyli Esposizione Universale Roma (Wystawa Powszechna Rzym) – budowano z wielką pompą. Pałace, ponad 70 ha przeznaczonych na parki i ogrody – zielone płuca Rzymu. Nowy Rzym ze starym połączyła La Vecchia Via Imperiale (dzisiejsza Via Cristoforo Colombo), którą miał wieńczyć łuk triumfalny (a jakże) – l’Arco dell’Acqua e della Luce (Łuk Wody i Światła).

 

Ale symbolem EUR i całej przygotowywanej ekspozycji stał się Pałac Cywilizacji Włoskiej – Il Palazzo della Civiltà Italiana. Kwadratowe Koloseum, bo tak jest nazywane w potocznym języku wznosi się w najwyższym punkcie dzielnicy. 68 metrów wysokości. Wystawa wewnątrz miała prezentować geniusz włoskiej cywilizacji na przestrzeni wieków. Pracowali nad nim trzej architekci: Giovanni Guerrini, Ernesto Bruno La Padula i Mario Romano (w latach 1938 – 1943).

 

Kwadratowe Koloseum EUR

 

Kiedy stajemy przed fasadą pałacu, rzuca się w oczy wielki napis (powtórzony zresztą na każdym boku budowli):

Un popolo – naród

di poeti – poetów

di artisti – artystów

di eroi – bohaterów

di santi – świętych

di pensatori – myślicieli

di scienzati – uczonych

di navigatori – żeglarzy

di trasmigratori – migrantów (w latach 30-tych to pojęcie odnosiło się do pierwszych lotów międzykontynentalnych)

 

I regularne łuki, jak w oryginalnym Koloseum. Jest ich 216. 6 rzędów horyzontalnie, 9 wertykalnie – 54 łuki na każdej ścianie. To nie przypadek, lecz wyreżyserowana całość:

 

B E N I T O – 6 liter jak 6 rzędów poziomych

M U S S O L I N I – 9 liter jak 9 rzędów pionowych

 

Imię i nazwisko wodza zaszyfrowane w łukach. Na zawsze. Genialne, magiczne? Raczej megalomania posunięta do granic możliwości, oryginalny projekt zakładał jednak większą ilość łuków, więc najprawdopodobniej ‘ il Duce’ wymusił na architektach te zmiany.

 

Z daleka niektórym budynek ten przypomina dziury szwajcarskiego sera gruyere (stąd inna nazwa pałacu: Palazzo del Groviera).

 

W niszach pałacowych umieszczono 28 marmurowych posągów  – alegorie sztuk i zawodów.

 

A przed budynkiem witają nas posągi Dioskurów. Tak, znamy je, z centrum Rzymu, z Kapitolu i Kwirynału. Ci są jednak toporni niczym nasze komunistyczne posągi, faszyści jak widać mieli podobny gust. Nie mają takiej lekkości jak ich antyczne pierwowzory, ale reprezentują męskość, wojowniczość i siłę. Nie mogło ich tu zabraknąć.

 

 

 

Przypomnijmy: Kastor i Polluks, bliźniacy, synowie Zeusa i Ledy (wraz z dwiema bliźniaczymi siostrami: Heleną i Klitajmestrą) wyszli z jajka, które zniosła ich matka, zamieniona w łabędzia, Nierozłączni, sprawni wojownicy, strzelali z łuku, świetnie ujeżdżali konie (stąd zawsze są przedstawiani w ich asyście). Kastor był jednak śmiertelny i zginął w walce któregoś dnia. Polluks zrzekł się nieśmiertelności i poprosił Zeusa, aby ten na zawsze połączył go z bratem. Odtąd świecą na niebie jako gwiazdozbiór Bliźniąt. Opiekują się żeglarzami i rycerzami.

 

Plany i apetyty związane z E-42 były ogromne i bardzo obiecujące. Niestety, udaremniła je wojna. Kwadratowe Koloseum w 1943 roku zamieniło się w fortecę Niemców, a ci na parterze mieli warsztat naprawy części do aut. Podczas bombardowania miasta 4 granaty trafiły również w fasady budynku. Potem biwakowali tu alianci i ewakuowana ludność cywilna, która straciła dach nad głową. Aż do 1953 roku pozostało opuszczone i zaniedbane.

 

I Kwadratowe Koloseum, i EUR uratowała olimpiada w 1960 roku. To ona przyniosła mnóstwo nowych inwestycji i rewitalizację tej części miasta. Powstało wiele biurowców, przeniosło się tu sporo ministerstw i agend rządowych. Tam, gdzie Mussolini planował wielki łuk triumfalny, stanął Pałac Sportu (Palazzo dello Sport). A EUR wyrosła na dzielnicę biznesu, rzymskie city. Jest dogodnie połączona z centrum miasta linią metra B, a także leży blisko lotniska Fiumicino i nowych terenów targowych.

 

 

Samo Kwadratowe Koloseum w latach włoskiego neorealizmu miało w sobie jakąś magię, która przyciągała filmowców, kręcił tu i Fellini (‘8 i pół’), i Antonioni (‘Zaćmienie’). A ostatnio arkady, które widać na zdjęciu po lewej stronie będą udawać Cmentarz Verano w najnowszym Bondzie (bo ekipa filmowa nie dostała pozwolenia na kręcenie zdjęć na historycznym cmentarzu rzymskim).

 

U stóp Kwadratowego Koloseum jest jeszcze inna ikona dawnych lat – Caffè Palombini. Bywali w niej wszyscy, kawa nadal dobra, ale mieszkańcy użalają się na gburowatych i nieuprzejmych kelnerów. Dawny czar gdzieś uleciał …

 

Na początku tego roku media grzmiały: Eurospa – agenda państwowa, która zarządza pałacami w EUR jest bankrutem i wystawi na sprzedaż il Palazzo della Civiltà Italiana, aby przetrwać. Pałacu nie sprzedano, ale niesmak pozostał, tym bardziej, że miliarder francuski Bernard Arnault od sierpnia 2013 roku wynajmuje cały pałac, płacąc spółce bajońskie sumy, 240 tys. euro miesięcznie. Pytanie, co u licha robi agenda Eurspa zrobiła z taką ilością pieniędzy? Bernard Arnault, którego majątek jest szacowany na 41 mld dolarów, został umieszczony przez Forbers na czwartym miejscu wśród najbogatszych na świecie. To on, właściciel imperium Louis Vuitton i kilku włoskich marek, takich jak: Bulgari czy Fendi, remontuje pałac na główną siedzibę domu mody Fendi. Otwarcie lada moment, a na parterze ma zagościć na stałe wystawa ‘Made in Italy’ (wyprodukowane we Włoszech).  Może i szkoda, że Francuz go nie kupił, bo to poważny inwestor. Dodam, że Fendi przeznaczyło 2 mln 180 tys. euro na remont Fontanny di Trevi oraz 320 tys. euro na remont skrzyżowania alle Quatro Fontane. To drugie jest już wyremontowane, Fontanna di Trevi pięknieje z dnia na dzień. 

 

Do EUR nie zaglądają turyści, czasem trafią się jacyś zabłąkani Japończycy. Jest spokój, a dzielnica ma swój urok. W weekend biurowce i ministerstwa wyludniają się i jest jeszcze spokojniej. Mieszkańcy relaksują się nad sztucznym jeziorkiem (Laghetto di EUR). Jeszcze tu powrócimy na dłuższy spacer, bo warto.

 

 

Dojazd: linia metra B: stacja EUR Magliana lub EUR Palasport 

Wojciech i Jerzy – ich ślady w Rzymie

 Wojciech i Jerzy – dwa popularne imiona w Polsce, święci dość odlegli w czasie, inne zawody: jeden duchowny, drugi wojownik, ale podobna męczeńska śmierć w tym samym dniu, 23 kwietnia. Wojciecha zamordowali toporem i włóczniami pogańscy Prusowie, kiedy próbował nawracać ich na chrześcijaństwo, Jerzy został ścięty mieczem z polecenia cesarza Dioklecjana, kiedy zaczął publicznie krytykować prześladowania chrześcijan. W Rzymie kościoły przechowujące pamięć o nich, znajdują się stosunkowo blisko siebie.

 

Zaczniemy od Wojciecha, bo to patron Polski i apostoł Słowian.

 

Spokojny kościółek św. Bartłomieja pośrodku Wyspy Tybrowej (l’Isola Tiberina). W porze obiadowej na stopniach obelisku młodzi ludzie posilają się kanapkami na wolnym powietrzu (czego nie mogą robić np. na Schodach Hiszpańskich, bo grozi to grzywną). Zbudowany na miejscu dawnej świątyni Eskulapa – opiekuna medycyny. Wierzono, że woda wydobywająca się ze źródła – ma leczniczą moc, zamknięto je dopiero w średniowieczu, bo woda zamiast uzdrawiać ludzi, uśmiercała ich (została zakażona). Na jednej ze ścian studzienki (pokrywającej dawne źródełko), znajdującej się u stóp ołtarza głównego, widzimy postać Wojciecha z pastorałem, jego surową, pełną niezadowolenia twarz. To prawdopodobnie najstarsze przedstawienie świętego (choć nie do końca wiadomo czy to św. Wojciech czy może św. Paulin z Noli, którego ciało sprzedano cesarzowi Ottonowi mówiąc, że jest to ciało świętego Bartłomieja). Co go łączyło z Rzymem? 

 

 

Adalbert – pod takim imieniem św. Wojciech jest znany w historii Kościoła, imieniem przyjętym podczas bierzmowania z rąk biskupa Adalberta w Moguncji, gdzie kształcił się do stanu duchownego. A więc hołd oddany swojemu mistrzowi. Biskup Pragi od 983 roku, pierwszy Czech z pochodzenia. Wszedł do miasta boso, ku zgorszeniu miejscowego duchowieństwa, pławiącego się w luksusach. Bo Wojciech, choć arystokratycznego pochodzenia, był skromny, pomagał biedakom, odwiedzał więźniów, słowem daleko mu było do powszechnej rozpusty, jaka panowała w jego biskupstwie. Sodoma i gomora, wielożeństwo, cudzołóstwo i zbytek – niełatwo pracować w takim otoczeniu. Wytrzymał 5 lat. Potem poprosił papieża Jana XV o zwolnienie go z obowiązków biskupich i przyjechał do Rzymu, gdzie po odwiedzeniu opactwa na Monte Cassino i opactwa św. Nila w Grottaferrata (w pobliżu Rzymu) ostatecznie wstąpił do klasztoru benedyktynów na Awentynie (dzisiejszy kościół św. Bonifacego i Aleksego, ten, w którym znajdują się schody św. Aleksego – znamy go ze szkoły średniej – z ‘Legendy o św. Aleksym’). Przebywał tam trzy lata (989-992). 

 

 

Ale w Pradze znów zawrzało i papież nakazał mu powrót do swojego biskupstwa. Adalbert wrócił i założył opactwo benedyktyńskie w Brzewnowie pod Pragą. Niedługo nacieszył się tym pobytem, bo oto w 995 roku na zamku należącym do rodziny Werszowców jedna z mężatek dopuściła się cudzołóstwa. Kiedy to odkryto, musiała uciekać z Pragi i to Wojciech udzielił jej schronienia. Rozwścieczona rodzina nie tylko odnalazła kobietę, wywlokła ją z pomieszczeń zakonnych i zamordowała na oczach wszystkich. Zemściła się również na Wojciechu, mordując członków jego rodziny i paląc rodzinne włości. Wojciech musiał uciekać, chcąc ratować swoje życie. Z pomocą przyszli mu współbracia z Awentynu. Ale to było tylko tymczasowe lokum, bo jego powrót do Pragi był niemożliwy, a w Rzymie też nie mógł pozostać, bo biskup Moguncji uznał go za zbiega. Wojciech pojechał więc do Moguncji i tam oczekiwał ostatecznej decyzji, w międzyczasie podróżując po Europie, tylko cesarz mógł go zmusić do powrotu, a ten miał inne problemy na głowie. Decyzja przyszła w 996 roku. Czesi, a precyzyjniej duchowieństwo niemieckie w Pradze odmówiło jego powrotu. Wojciech zaczął wtedy opowiadać cesarzowi Ottonowi III o swoich planach chrystianizacji pogan. Nie tylko otrzymał cesarską zgodę, ale też zaprzyjaźnił się z Ottonem III. W 996 roku pojechał więc do Polski, do księcia Chrobrego. A stamtąd wyruszył na Prusy z misją nawracania pogan na chrześcijaństwo.

 

 

 

Pomimo ochrony przydzielonej mu przez Chrobrego, Wojciech zginął z rąk Prusów w Świętym Gaju, 23 kwietnia 997 roku. Jeden z pogan uderzył go wiosłem, inni przebili włóczniami, a jeszcze inny odrąbał głowę toporem (stąd wiosło i włócznie są częstym atrybutem świętego, widoczne również na relikwiarzu). Głowę biskupa nadziano na pal, czyste barbarzyństwo. Zaczął się handel ciałem zamordowanego. Chrobry zapłacił fortunę za głowę i ciało świętego. 

 

Dzięki staraniom cesarza Ottona III Wojciech zostaje kanonizowany dwa lata po śmierci, w 999 roku przez papieża Sylwestra II. Chce wybudować kościół dedykowany przyjacielowi, ale nie ma w nim żadnych relikwii. Jedzie więc w 1000 roku do Chrobrego w nadziei, że przywiezie ciało przyjaciela. Chrobry nie chce jednak wydać ciała. W zamian ofiaruje cesarzowi ramię świętego, którego część trafia do Akwizgranu, a część do Rzymu – dwóch najważniejszych wówczas metropolii chrześcijańskich. Ramię spoczęło w relikwiarzu w kościele dedykowanym Adalbertowi. Kiedy w 1180 roku sprowadzono tu ciało św. Bartłomieja, ówczesny papież Aleksander III zmienił wezwanie kościoła, dedykując go tylko Bartłomiejowi.

 

 

Fragment ramienia św. Wojciecha przechowywano w Rzymie aż do 1928 roku. Relikwia powróciła do Gniezna na prośbę prymasa Hlonda po tym, jak skradziono w 1923 roku czaszkę świętego. Czy ciało świętego spoczywa w Pradze czy w Gnieźnie – nawet historycy są podzieleni, po tym jak Czesi złupili Gniezno w 1038 roku. Czaszka się odnalazła około 1127 roku, a ciało? Wiele pytań, brak stuprocentowej pewności, gdzie jest. A tymczasem w centrum rzymskiej kaplicy dedykowanej świętemu (po lewej stronie ołtarza głównego) możemy podziwiać Wniebowstąpienie Najświętszej Marii Panny, któremu przyglądają się św. Wojciech i św. Paulin z Noli. Na ołtarzu ikona z wizerunkiem św. Wojciecha – podarowana Janowi Pawłowi II przez Gniezno, a pod ołtarzem już pusty relikwiarz. Polacy rzadko tu zaglądają, a szkoda.

 

 

Ikona z wizerunkiem św. Wojciecha – dar Gniezna

 

 

Jerzy nie miał tak bogatego życiorysu. Urodził się i zginął w Kapadocji (dzisiejsza Turcja). Był żołnierzem w służbie cesarskiej tak jak jego ojciec i musiał mordować chrześcijan, choć wcale tego nie popierał. Kiedy ośmielił się publicznie skrytykować cesarza Dioklecjana, zapłacił za to głową. Został ścięty mieczem 23 kwietnia około 303 – 305 roku. Dokładny rok nie jest znany. Jest pochowany w miejscowości Lod koło Tel Awiwu (starożytna Lydda –  jego mama była Żydówką), ale głowa pozostała w Kapadocji, bo właśnie stamtąd sprowadził ją w VIII wieku do Rzymu papież Zachariasz, Grek z pochodzenia (pontyfikat w latach 741-752). Spoczęła w kościele San Giorgio in Velabro, obok Łuku Janusa i Piazza della Bocca della Verità. Velabrum to bagno, od Forum Romanum aż po Tyber rozciągała się Dolina Bagna – la Valle del Velabro, na miejscu tego kościoła według tradycji legendarna wilczyca znalazła kosz z bliźniętami Romulusem i Remusem). Cenną relikwię okryto złotym welonem – velarum – niektórzy w ten sposób interpretują wezwanie kościoła. Znajduje się ona w ołtarzu głównym wraz z mieczem świętego i fragmentem jego ubrania.

 

 

W apsydzie  fresk autorstwa Pietro Cavalliniego (1295) przedstawiający Chrystusa błogosławiącego światu: po lewej stronie patrząc na fresk Matka Boska i św. Jerzy na białym koniu, po prawej i św. Piotr i św. Sebastian. 

 

Święty Jerzy jest patronem Anglii, jest również czczony w Kościołach Wschodnich. Polski kościół obchodzi jego święto dzień później, 24 kwietnia, ustępując pierwszeństwa św. Wojciechowi.

 

Miejsce spokojne, może nawet za bardzo, dlatego Cosa Nostra wybrała je sobie na miejsce zamachu. 28 lipca 1993 roku, tuż po północy wybuchła bomba, 100 kilogramów ładunku umieszczonego w samochodzie w pobliżu świątyni zniszczyło portyk kościoła,  XII-wieczna dzwonnica na szczęście ocalała.

 

A Wojciechom, Wojtkom i Wojtusiom oraz Jerzym, Jurkom i Jurusiom składamy najlepsze życzenia imieninowe.

  • Palatyn - legendarne miejsce narodzin Rzymu
  • Bogini Roma - Piazza del Popolo
  • Bogini Roma - Kapitol

Auguri, Roma! – urodziny Rzymu

posted in: Urodziny Rzymu | 0

Cara Roma,

 Jesteś damą, wszak dziś kończysz 2768 lat, to piękny wiek. Od pamiętnego 753 roku p.n.e. widziałaś wiele: byłaś na szczycie i sięgnęłaś dna. Wypiękniałaś dzięki cesarzom i papieżom. Przez wieki gościłaś wszystkich najważniejszych tego świata. Jesteś kobietą (Rzym po włosku jest rodzaju żeńskiego) pełną miłości (wszak Twoje imię czytane na wspak to AMOR), pożądaną przez miliony turystów z całego świata, których co roku obdarowujesz swoim pięknem. Masz jego tak wiele!

 

 

Legendarna wilczyca i Romulus – czy istnieje coś bardziej rzymskiego?

 

Romulus – fasada Palazzo Spada

 

 

 

 

Najpiękniej prezentujesz się w blasku zachodzącego słońca!

 

 

Może nie masz ostatnio szczęścia do włodarzy, którzy Cię zaniedbują, ale mieszkańcy, pomimo ogromnych niedogodności i tak są z Ciebie dumni, a do tego bawisz ich:

 

karnawałowo:

 

 

czasem krwawo: 

 

Largo di Torre Argentina – Inscenizacja Id marcowych – 15 marca – na zdjęciu moment śmierci Juliusza Cezara

 

 

 

czy zimowo w pełni lata: 

 

 

Santa Maria Maggiore – inscenizacja święta Matki Boskiej Snieżnej – 5 sierpnia

 

a codziennie wybuchowo:

 

Kanonada w południe na wzgórzu Janikulum

 

 

Koloseum i Bazylika św. Piotra – te dwa niezapomniane symbole Twojej świetności tylko potwierdzają, że jesteś wyjątkowa i pozostaniesz wieczna!

 

 

 

Auguri, Roma! Wszystkiego dobrego, Rzymie!

 

 

 

 

Reżyser Franco Zeffirelli – w hołdzie Rzymowi

 

 

 

  • Targ kwiatowy - Campo dei Fiori
  • Giordano Bruno - Campo dei Fiori
  • Rzymskie getto

Campo dei Fiori

‘Campo di Fiori’. Ten wiersz Czesława Miłosza pamiętamy wszyscy ze szkolnych czasów. Na rogu Via dei Giubbonari i Campo de’ Fiori niedawno przywrócono tablicę z wierszem polskiego noblisty, zniszczoną wcześniej przez wandali. W rocznicę powstania w getcie warszawskim warto go przypomnieć, choć Campo de’ Fiori już dawno straciło swój urok i zamiast kolorowego targowiska zamieniło się w miejsce handlu mydłem i powidłem, wieczorami dodatkowo pełnym hałaśliwej młodzieży. Tylko ludzie pozostali tacy sami … jak w wierszu Miłosza.

 

Campo dei Fiori Milosz

Campo di Fiori – Czeslaw Milosz

W Rzymie na Campo di Fiori
Kosze oliwek i cytryn,
Bruk opryskany winem
I odłamkami kwiatów.
Różowe owoce morza
Sypią na stoły przekupnie,
Naręcza ciemnych winogron
Padają na puch brzoskwini.

Tu na tym właśnie placu
Spalono Giordana Bruna,
Kat płomień stosu zażegnął
W kole ciekawej gawiedzi.
A ledwo płomień przygasnął,
Znów pełne były tawerny,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli przekupnie na głowach.

Wspomniałem Campo di Fiori
W Warszawie przy karuzeli,
W pogodny wieczór wiosenny,
Przy dźwiękach skocznej muzyki.
Salwy za murem getta
Głuszyła skoczna melodia
I wzlatywały pary
Wysoko w pogodne niebo.

Czasem wiatr z domów płonących
Przynosił czarne latawce,
Łapali skrawki w powietrzu
Jadący na karuzeli.
Rozwiewał suknie dziewczynom
Ten wiatr od domów płonących,
śmiały się tłumy wesołe
W czas pięknej warszawskiej niedzieli.

Morał ktoś może wyczyta,
że lud warszawski czy rzymski
Handluje, bawi się, kocha
Mijając męczeńskie stosy.
Inny ktoś morał wyczyta
O rzeczy ludzkich mijaniu,
O zapomnieniu, co rośnie,
Nim jeszcze płomień przygasnął.

Ja jednak wtedy myślałem
O samotności ginących.
O tym, że kiedy Giordano
Wstępował na rusztowanie,
Nie znalazł w ludzkim języku
Ani jednego wyrazu,
Aby nim ludzkość pożegnać,
Tę ludzkość, która zostaje.

Już biegli wychylać wino,
Sprzedawać białe rozgwiazdy,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli w wesołym gwarze.
I był już od nich odległy,
Jakby minęły wieki,
A oni chwilę czekali
Na jego odlot w pożarze.

I ci ginący, samotni,
Już zapomniani od świata,
Język nasz stał się im obcy
Jak język dawnej planety.
Aż wszystko będzie legendą
I wtedy po wielu latach
Na nowym Campo di Fiori
Bunt wznieci słowo poety.

Warszawa – Wielkanoc, 1943

Ulica japońskiej wiśni, czyli hanami po rzymsku

posted in: EUR, Osobliwości rzymskie | 0

Hanami. Starodawny japoński zwyczaj obserwowania i podziwiania kwitnących drzewek, w szczególności kwiatów wiśni. I organizowania pikników pod nimi. Koniecznie na niebieskich matach, aby dobrze komponowały się z biało-różowymi płatkami sakury – dzikiej japońskiej wiśni. A pośród drzewek przechadzają się kobiety odziane w kolorowe kimona. Wydarzenie to transmituje nawet japońska telewizja. Rzym ma również swoją ulicę japońskiej wiśni. 

‘Passeggiata del Giappone’ – lokalna ulica japońskiej wiśni. W EUR – biznesowej dzielnicy Rzymu, nad sztucznym jeziorkiem (laghetto EUR). Lecz nie byłoby tej ulicy, gdyby nie dar premiera Japonii – Nobusuke Kishi, który podczas oficjalnej wizyty w Rzymie w 1959 roku ofiarował Wiecznemu Miastu na znak przyjaźni ponad 2,5 tysiąca sadzonek sakury. Wiele z nich posadzono wokół sztucznego jeziora w EUR, część w Instytucie Japońskim. Niektóre już zastąpiono nowymi.

Piękny prezent od Tokyo. Niezapomniany spektakl natury. Cieszy oko i co roku przyciąga tłumy mieszkańców. Wiśnie zwykle kwitną od 20 marca do połowy kwietnia. Ten rok był nieco zimniejszy, więc może spektakl potrwa dłużej, zanim wiatr poniesie biało-różowe płatki sakury. W tym tygodniu można je podziwiać w pełnej krasie. 

I niech każdemu z nas się przyśni – ulica japońskiej wiśni.

Giuseppe Gioacchino Belli – ambasador ludu rzymskiego

Nie urodził się pod szczęśliwą gwiazdą. Choroba, cierpienie, śmierć bliskich i nieustanny smutek naznaczyły jego życie. I kto wie, jakby się ono dalej potoczyło, gdyby nie pieniądze pewnej bogatej wdowy. 

 

Tuż po przekroczeniu Mostu Garibaldiego i Tybru wita nas na Zatybrzu ów jegomość. Dżentelmen w każdym calu, elegancko ubrany, w poważnej pozie (choć nie do końca, bo gestem prawej dłoni, bardzo jednoznacznym, wysyła wszystkich do diabła), z metalową laseczką zabetonowaną i pomalowaną na czarno, by imitowała heban (bo wcześniejsze drewniane niestety skradziono) opiera się o Most Fabricio, przez rzymian nazywany Mostem Czterech Głów (których i tu nie zabrakło). U jego stóp wyleguje się Tyber oraz wilczyca z małymi bliźniakami Romulusem i Remusem. Po bokach maszkarony symbolizujące poezję i satyrę. A z tyłu pomnika lud rzymski wsłuchany w najnowsze wieści od Pasquino (najsłynniejszego rzymskiego ‘posągu mówiącego’) – najlepszego źródła informacji o tym, co działo się w mieście. Jest nawet pupo – dziecko, które dopiero zaczyna chodzić.

 

To najbardziej rzymski pomnik, wykonany przez sycylijczyka Michele Tripisciano w 1913 roku, w pięćdziesiątą rocznicę śmierci największego piewcy Rzymu. Napis głosi: Lud rzymski swojemu poecie – G.G. Belli. 

 

Wielkiemu poecie, bo Giuseppe Gioacchino Belli – choć nigdy nie mieszkał na Zatybrzu – ukochał ten lud i jemu dedykował największy pomnik, pomnik ‘plebsu rzymskiego’ – w postaci 2279 sonetów, ponad 28 tysięcy wersów napisanych w dialekcie rzymskim. Tak jak malarz Zatybrza – Bartolomeo Pinelli pędzlem, tak Belli słowem uwiecznił to życie plebsu, który powoli odchodził w przeszłość, bo już mieszczaństwo deptało mu po piętach.

 

 

Urodził się w Rzymie, 7 września 1791 roku w zamożnej rodzinie. Rodzina jego ojca, Gaudenzio Belli, rodem z Marche, już w XVII wieku osiedliła się w Wiecznym Mieście. Rok później przyszedł na świat jego brat, Carlo. I wszystko dobrze się toczyło aż do momentu wkroczenia wojsk napoleońskich do Rzymu. Ojciec wraz z rodziną uciekł w 1798 roku do Neapolu. Musiał, bo jego brat brał udział w spisku przeciw Francuzom, za co został rozstrzelany, a rodzinie skonfiskowano wszystkie dobra.

 

Ojciec musiał zaczynać od zera. Z pomocą przyszedł papież Pius VII, który załatwił mu dobrze płatną posadę w Civitavecchia. Tam też narodziła się siostra Flaminia i najmłodszy brat Antonio, który jednak nie przeżył. I już wszystko powoli zaczynało się układać, kiedy w 1802 roku Civitavecchia, portowe miasto, nawiedziła epidemia tyfusa. Nie oszczędziła ojca poety. Jego matka – Luigia Mazio – z trójką małych dzieci wraca do Rzymu. Zamieszkuje w nędznym pomieszczeniu przy Via del Corso, 391. Nie ma pieniędzy, szyje, aby nie umrzeć z głodu i jakoś utrzymać rodzinę. Ich sytuacja materialna poprawia się nieco, kiedy w 1806 roku matka ponownie wychodzi za mąż, za agenta giełdy. Ale sielanka nie trwa zbyt długo, bo rok później matka umiera.

 

Dziećmi zajmuje się brat ojca – ulubiony wujek Vincenzo, ale niezbyt długo, bo jego zazdrosna żona ma dość ”cudzych bachorów”. Trafiają pod opiekę owdowiałej siostry ojca. Lecz zaraz potem umiera jego młodszy brat Carlo (1811), a siostra Flaminia trafia do sierocińca (Conservatorio di San Paolo), tam przyjmuje śluby zakonne i praktycznie pozostaje przez cale życie w klasztorze (umiera w 1842 roku).

 

Belli ma niecałe 16 lat. Zostaje sam, bez domu, bez miłości, jeszcze bardziej cierpiący i wycieńczony fizycznie (od dziecka cierpi na dolegliwości wątroby). To choroba i ból fizyczny kształtują jego charakter, bo jeszcze jako dziecko, w szczęśliwych latach zamiast bawić się z rówieśnikami, ucieka w samotność, w sztukę, literaturę. Ot, taki mizantrop.

 

Od zawsze głodny wiedzy. Od czasów nauki w Collegio Romano (gdzie zaprzyjaźnia się z Francesco Spadą – arystokratą) po pobyt w klasztorze kapucynów (Il Convento dei Cappuccini). Interesuje go wszystko: angielski, francuski, matematyka, fizyka, chemia. Nauką rekompensuje sobie ból fizyczny i tę samotność, która go tak nagle dopadła. I jeszcze pracuje jako kopista, choć za marne pieniądze. Nie wystarczają one na życie. Musi szukać innej pracy.

 

Ma dobre referencje, więc zostaje polecony księciu Stanisławowi Poniatowskiemu (ulubionemu krewnemu ostatniego króla Polski Stanisława Augusta). Zostaje jego sekretarzem, ale wytrzymuje tylko rok. Oficjalny powód to ciężka atmosfera w pałacu, która nie odpowiada młodemu artyście. Nieoficjalnie mówi się, że poróżnił się z kochanką księcia – Cassandrą Luci (żoną wiecznie pijanego szewca, bitą przez niego, która znalazła ukojenie w ramionach księcia i żyła z nim w nieformalnym związku, choć Watykan ostro ich krytykował, książę poślubił ją po śmierci szewca).

 

 

 

Ale zdobyta wiedza nie idzie na marne i pozwala mu się zbliżyć do kręgów literackich Rzymu. Wraz z kolegami w 1813 roku zakłada Akademię Tiberina, promującą badania dziejów Rzymu. Pierwsze próby poetyckie ogłasza jeszcze pod pseudonimem Tirteo Lacedemonio, a debiutuje pod swoim nazwiskiem w 1814 roku.

 

Mówią, że pieniądze nie dają szczęścia, ale gdyby nie one, to nie wiadomo, jak potoczyłaby się kariera G.G. Belli. W 1816 roku poślubia w tajemnicy bogatą wdowę Marię Conti (wdowę po hrabii Giuseppe Pichi). To ona proponuje mu małżeństwo. W tajemnicy, bo oczywiście rodzina żony uważa go za biedaka i niegodnego kandydata do ręki ich córki. Ten ślub podnosi go i moralnie, i ekonomicznie. Wyobraźcie sobie: nagle z nory trafia do Pałacu Poli (to ten, który jest tłem dla Fontanny di Trevi). Pieniądze dają mu wolność i możliwość podróży.

 

Fontanna di Trevi przylega do Palazzo Poli

 

 

Podróżuje, choć podróże są znów antidotum na śmierć jego pierwszego dziecka, Felice Luisa żyje tylko dwa latka (1817-1819). Podróżuje jak szalony: Neapol, Umbria, Marche, Toskania, Emilia-Romania, Liguria. Pisze notatki z podróży, po francusku, bo taka była wtedy moda, niczym księgowy notuje wszystko: pieniądze, które miał, ile wydał, na co, nazwiska ludzi spotkanych w podróżach, notuje drobiazgowo, to wszystko, co go uderza: jedzenie na wystawach sklepów, miejsca. Tak samo jak w domu skrupulatnie zapisuje to wszystko, co przeczytał w książkach czy czasopismach. Ma wręcz manię katalogowania.

 

A w międzyczasie przychodzi na świat jego syn Ciro (1824).

 

G.G. Belli foto: Biografie on line

 

17.09.1827 – ten dzień zapamięta na zawsze. Pierwszy pobyt w Mediolanie. Wpada mu w ręce tom, cały napisany w dialekcie mediolańskim (meneghino). Autor – Carlo Porta. Nie rozumie nic, ale pomagają mu przyjaciele, tłumaczą mu zawiłe wersy. Eureka!!! On też tak chce! Chce pisać jak Porta!. Chce uwiecznić życie ludu rzymskiego, jego język, wyrażenia, puenty, chce pisać tak, jak mówi człowiek z rzymskiej ulicy.

 

Pierwszy sonet pisze jeszcze w Mediolanie, w 1827 roku, na ślub szwagierki swojego serdecznego przyjaciela – Giacomo Moraglia. A potem wyzwala się od stylu Porty, choć wciąż go uwielbia. I wpada w trans, 7-8 sonetów dziennie. Chodzi po osteriach, podsłuchuje graczy w karty, ich przekleństwa, inwektywy, kiedy coś nie idzie po ich myśli. Biega po sklepach. Podsłuchuje rozmowy sklepikarzy z klientelą. Ukryty za rogiem domu kradnie miłosne frazy wypowiadane przez kochanków. Szpieguje Zatybrze bez ustanku, tak jakby czuł, że za chwilę ten świat może zniknąć. Niczym szalony reporter notuje, pyta i zapisuje. Jest zachłanny na wszystko. A kiedy pisze o swoim ludzie, zawsze błyszczą mu oczy.

 

Lata 1827 – 1831 to najpłodniejszy okres w jego życiu. Groteska, tak bardzo obecna w jego sonetach to jednak przykrywka dla melancholii. I znów życie go nie oszczędza. W 1837 roku umiera żona poety. Nie zdążył jej nawet pożegnać. Kiedy wrócił z Perugii, już była martwa. Pieniądze topnieją, dłużników przybywa. Wybucha epidemia cholery. Belli pisze swój testament. Wszystkie sonety mają być spalone. Być może boi się o przyszłość swojego syna, świeżo upieczonego prawnika. Jego satyra z tych lat jest gorzka, jadowita, uderza mocno w Kościół i nowego papieża Grzegorza XVI. W 1847 roku mówi stop poezji, stop pisaniu. Nadchodzą czasy republiki, Belli boi się, ma jeszcze w pamięci traumatyczne wydarzenia z dzieciństwa. Poświęca się synowi i trojgu wnucząt (Maria Teresa, Carlo, Giacomo), choć wkrótce śmierć znów zapuka do drzwi, zabierając mu synową (1859).

 

Jeszcze z konieczności wykonuje pracę cenzora przedstawień teatralnych.

 

Skryty, milczący i zawiedziony życiem, zamknie swój ziemski rozdział 21 grudnia 1863 roku. Udar mózgu. Przyjaciel Francesco Spada stanie na wysokości zadania i opublikuje nekrolog w ‘Osservatore Romano’. A pisarz spocznie na rzymskim cmentarzu Verano. 

 

G.G. Belli – grób na Verano foto: cimiteri di roma

 

Syn Ciro na szczęście nie wykonał testamentu ojca. Dzięki temu ten pomnik plebsu rzymskiego, o którym Belli tak marzył, przetrwał. 

Apoteoza kobiecości – Galleria Sciarra

posted in: Perły Rzymu | 6

Galleria Sciarra – jest mała, lecz oszałamia swym pięknem. Nieznana nawet miejscowym, choć znajduje się dwa kroki od najsłynniejszej rzymskiej fontanny. To perła Art Nouveau czy jak kto woli Liberty (włoska odmiana Art Nouveau) i wspaniały hymn na cześć kobiecości.

Galleria Sciarra – bo o niej mowa – narodziła się jako dziedziniec wewnętrzny Pałacu Sciarra Colonna di Carbognano. Kiedy Rzym został stolicą zjednoczonych Włoch, potrzebował świeżego oddechu. Po pierwsze musiał przyjąć ponad pół miliona nowych mieszkańców – głównie klasy rządzącej. Budowało się wiele w tych latach. Również jego dotychczasowi mieszkańcy zapragnęli odświeżyć swoje pałace w duchu nowej epoki. Wiele z nich stało się salonami intelektualnymi miasta, a Palazzo Sciarra i dołączona do niego Galleria Sciarra z pewnością błyszczały pod koniec XIX wieku. Książę Maffeo Ducoli Sciarra powierzył prace dwóm wspaniałym osobom: architektowi Giulio de Angelis, o którym mówiło się: najbardziej niespokojny, intrygujący, dociekliwy i odważny ze wszystkich architektów tuż po zjednoczeniu Włoch (oprócz Galerii Sciarra zaprojektował il Teatro Quirino, il Palazzo Rinascente – pierwszy nowoczesny dom handlowy w stolicy przy Via del Corso – dziś przylega do Galerii Alberto Sordi) oraz malarzowi Giuseppe Celliniemu

Budynek powstał w 1885 roku , freski w latach 1886-1888. Duet: de Angelis – Cellini stworzył jeden z najpiękniejszych obiektów Wiecznego Miasta, klejnot Art Nouveau, na szczęście nie zadeptany jeszcze przez turystów.

Początkowo Galleria Sciarra miała być centrum handlowym (mieściły się tu m.in. słynne sklepy Bocconi – przeniesione później do wspomnianego wcześniej Pałacu Rinascente), lecz szybko stała się siedzibą pisma kulturalnego ‘Cronaca Bizantina’ (‘Kronika Bizantyjska’), które należało do księcia Maffeo i którym kierował poeta Gabriele D’Annunzio.

Galeria była innowacyjna pod każdym względem. Pokryta szklaną kopułą, zbudowana przy użyciu nowych materiałów takich jak żelazo czy cement, pierwsza galeria dla pieszych.

W jej wnętrzu zwracają uwagę cztery jednakowe fasady, bardzo harmonijne, żadna się nie wyróżnia. Jakże to odmienne od tradycyjnych rzymskich pałaców, gdzie zazwyczaj dominowała główna fasada. Do tego biel i czerwień – hołd złożony Etruskom i Rzymianom. Czuć również ducha Bizancjum. Wyrafinowanie i klasa sama w sobie! 

Cellini namalował dwa rzędy kobiet na dwóch przeciwległych fasadach: w wyższym pasie – 12 personifikacji pożądanych cnót kobiety idealnej, w niższym 12 scen z życia kobiety w różnych fazach jej życia. To gloryfikacja kobiety końca XIX wieku. Podręcznik cnót, katalog zajęć, słowem całe spectrum życia typowej przedstawicielki burżuazji.

Kobieta jako narzeczona, panna młoda, matka i opiekunka ogniska domowego:

W niższym pasie scenki rodzajowe, wyżej personifikacje cnót:

od lewej: Uprzejma rozmowa i Dbałość o wygląd – kobieta powinna być uprzejma, życzliwa (La Benigna) oraz zachowywać się jak dama (La Signora). Tylko dlaczego pośród tych anielskich kobiet sportretowano Gabriele D’Annunzio – tego, który postrzegał kobietę jako niszczące piękno i pożeraczkę męskich serc?

w środku: Zaślubiny – jako żona kochająca  (L’Amabile) i wierna (La Fedele)

po prawej: Wychowanie dzieci – jako matka wyrozumiała (La Misericordia) i sprawiedliwa (La Giusta).

 

Kobieta w scenach z życia codziennego:

W niższym pasie scenki rodzajowe, wyżej personifikacje cnót:

od lewej: Pielęgnowanie ogrodu i Rozmowa – pewnie bardziej w rozmowie wstydliwa (La Pudica) i wstrzemięźliwa (La Sobria)

w środku: Obiad rodzinny – cierpliwa (La Paziente) i silna (La Forte)

po prawej:  Miłe spędzanie czasu na koncertach i Działalność charytatywna – pokorna (L’Umile) i rozważna (La Prudente).

Przy wejściu do galerii po obu stronach zobaczymy pozostałości szyldów sklepowych oraz herb rodzinny z inicjałami księcia MS – Maffeo Sciarra. Gdzieś na tarczy można również dostrzec inicjały matki księcia CCS – Carolina Colonna Sciarra.

Zatem, podążając w stronę Fontanny di Trevi odbijcie nieco z tradycyjnego szlaku, zwłaszcza z zadeptanej Via delle Muratte i wstąpcie tutaj. Jest cisza, latem przyjemny chłód i cień, często przygrywa jakiś młodzieniec. Podziwiajcie ten ukryty klejnot nie znany nawet samym mieszkańcom. A potem przez Piazzetta dell’Oratorio i Via dell’Umiltà pomknijcie w stronę Pałacu Prezydenckiego i Fontanny di Trevi.

Via Menghetti 9/10

Uwaga! Galleria Sciarra jest zamknięta w soboty i niedziele.

Jak rzymskie Chinatown świętowało Rok Kozy

Witajcie w Roku Kozy! Dziś Chińczycy obchodzą swoje najważniejsze święto – Chiński Nowy Rok zwany też Festiwalem Wiosny (Spring Festival). W kolorach czerwieni i złota, potrwa 15 dni aż do Święta Lampionów. 

 

 


 

W Rzymie już 14 lutego przygotowano obchody Chińskiego Nowego Roku na Piazza del Popolo. A raczej przygotowała je Ambasada Chin, bo Chińczyków było tam niewielu. Widać, że Chiny pompują ogromne pieniądze w promocję kraju za granicą, ale lokalni Chińczycy wolą spędzać ten czas w swoim gronie, a nie publicznie z innymi.

 

 

Rzymskie Chinatown koncentruje się wokół Piazza Vittorio Emanuele II, blisko Bazyliki Santa Maria Maggiore i dworca Termini, Niegdyś bardzo elegancki plac (największy rzymski plac otoczony portykami), wizytówka Eskwilinu i zjednoczonych Włoch, dziś zdegradowany i omijany przez wielu. Opowiadano mi, że lokalni przedsiębiorcy zostali zmuszeni opuścić to miejsce, bo Chińczycy masowo od początku lat 90-tych zajmowali tę część Rzymu i wykupowali wszystko. Skąd mieli ogromne pieniądze na pałace w samym centrum miasta to już oddzielne pytanie. Od jakiegoś czasu lokalna policja robi naloty na ich sklepy, konfiskując nielegalny towar i podróbki. Ale, ale, w tej dzielnicy ostatnio nawet kultowa rzymska lodziarnia Palazzo del Freddo została kupiona przez Koreańczyków. To już jest fakt: Daleki Wschód ma pieniądze!!! Legalne bądź nielegalne, ale je ma i powoli wykupuje cały świat. O tempores!

 

 

Rzymska chińska wspólnota jest nieufna wobec innych, bardzo zamknięta (ale to już ich cecha narodowa: nie bez przyczyny mówimy: jak za Chińskim Murem) i nie mówiąca po włosku. Nie wiadomo, ilu ich tu jest. Oficjalnie ponad 13 tys. Odwiedzam chińskie sklepy od lat, bo lubię jaśminową zieloną herbatę, sosy sojowe, noodle czy japoński sos teryaki. Lubię też podglądać inne nacje i próbować nowości. I potwierdzam, tutaj po włosku mówi tylko kasjer, przy warzywach nie ma arabskich cyfr, kiedy mi coś ważą, to i tak nie wiem, czy właściwie, ale ok. Polecam dwa sklepy: Pacific Trading – Via Principe Eugenio, 17-19 – najlepiej zaopatrzony w Rzymie i Xin Shi – Via Carlo Alberto 10 B. Jednego nie można im odmówić – pracowitości. Nigdy nie widziałam żebrzącego Chińczyka.

 

 

Polecam restaurację Hang Zhou (via Bixio, nr 55), potocznie nazywaną Da Sonia, u Soni, przez wielu uważaną za najlepszą chińską restaurację Wiecznego Miasta. Ceny bardzo przyzwoite, jedzenie smaczne i pełno ludzi: Chińczyków, miejscowych, a także celebrytów. Sonia jest w Rzymie od początku lat 90-tych, najpierw pracowała w restauracji u wujka swojego męża, potem otworzyła własną. Choć pochodzi z miasteczka położonego 100 kilometrów od Szanghaju, u siebie zatrudnia kucharza z Pekinu, a wiadomo, że kuchnia chińska zmienia się z kilometra na kilometr.

Piazza Vittorio Emanuele – serce rzymskiego Chinatown

 

Mieszkałam 7 lat w Dublinie. Tam społeczność chińska była liczna (ponad 60 tys,), bardziej pewna siebie, mówiąca po angielsku i widoczna w całym mieście, choć wciąż nieufna wobec innych. Powyrastały imperia handlowe, restauracje, gabinety akupunktury z chińskimi doktorami wbijającymi igły w rytm wojskowej musztry i niezliczone salony masażu (nawet z happy ending 😉 ). Niektórzy żartowali nawet, że odkąd Chińczycy tak licznie przybyli, z ulic poznikały wszystkie koty.

 

Co roku na scenie Filharmonii Narodowej z okazji Festiwalu Wiosny odbywał się spektakl promujący chińską kulturę. Przybywały tłumnie chińskie rodziny. Cudzoziemcy i miejscowi mniej. Koszt biletu, o zgrozo, tylko €5, mniej niż kanapka z kawą, co mnie zawsze bulwersowało, zważywszy, że przeciętny, lokalny grajek o lekko przepitym głosie kasował za występ minimum €35-€40. Ale być może Ambasada Chin pokryła koszt występu.

 

Któregoś razu przyjechały małe dzieci z Pekinu. Występowały razem z ich irlandzkimi rówieśnikami, co niektórzy już wtedy uczyli się chińskiego w szkołach. O ile irlandzkie dzieci biegały wyluzowane i uśmiechnięte, o tyle chińskie maluchy były spięte i widać, że strasznie przeżywały swój występ. No i stało się. Podczas tańca z parasolkami  jedna mała Chinka pomyliła się i zamiast obrócić się w prawo, poszybowała w lewo. Cóż, każdemu może się zdarzyć. Natychmiast podbiegła do niej pani nauczycielka i ‘sprała’ małą po rękach na oczach wszystkich. Uffff, co za terror! Niestety, surowe wychowanie komunistyczne było widać na każdym kroku, a dzieci przenoszą je później w dorosłe życie. Na koniec dzieci uścisnęły dłoń ambasadora Chin i to miało być dla nich najlepszą nagrodą, owszem dostały jeszcze po batonie Butlers (dobry, ale tyle co nic, za ponad dwugodzinny występ). Rozumiem, Ambasada Chin w Irlandii sponsorowala wszystko, ale …. To nie Europa, to naprawdę Daleki Wschód, odległy pod każdym względem.

Mały Chińczyk świętuje Chiński Nowy Rok na Piazza del Popolo w 2015 roku

Może dzieci urodzone już tutaj jak ten mały Chińczyk na zdjęciu, wyjdą z tego kulturowego getta.